— Powiedz mi prawdę, pod słowem honoru, stary sfinksie, odpowiadaj!
— A jeżeli nie mogę odpowiedzieć?
— Możesz. Jeżeli Esperance jest twoim synem, przyjmuję go jako mego przyjaciela i towarzysza, a jeźli jest synem mojego ojca, uważam go za brata.
— Zkąd to panu do djabła przyszło do głowy?
— Daremnie czas tracisz na wymijaniu moich pytań. Oszczędź sobie tej komedji, wszak ty przyniosłeś tu cztero czy pięcioletnie dziecię i podrzuciłeś w żłobie w stajni.
— Ja?
— Tak ty! Karol Louvier — eks-kamerdyner mego ojca zrobił to z jego wyraźnego rozkazu.
— Któż panu mógł opowiedzieć taką bajkę!
— Nie chcesz się przyznać do niczego? Obejdę się bez twojej spowiedzi. Wyspowiadam Esperance’a a ty możesz się przysłuchiwać jeźli ci się podoba.
Esperance powracał z kolacją dla Rogera, ustrojony w fartuch z zawiązaną z przodu kokardą. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu patrząc na niego, choć w tej chwili nie było mi bardzo wesoło. Roger rozśmieszony także, zapytał go czy to Karolina tak go ustroiła. — Nie, Karolina jest na wieży przy pani hrabinie, odpowiedział, to matka Zuzanna chciała mnie upiększyć żeby godnie wystąpić do usług pana hrabiego. Chciała jeszcze żebym włożył białe bawełniane rękawiczki, zostawione tu niegdyś przypadkiem, kiedy usługiwano do stołu obojgu państwu. Są w mojej kieszeni, czy mam je włożyć?
— Zapewne, odpowiedziałem, to niezbędnie potrzebne, ale przy rękawiczkach fartuch niepotrzebny.
— Tak? to śmieszne? a więc precz z fartuchem! i zaczął zakładać dwa razy większe od swoich ręka-