Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

nił! Czyż nie słyszałeś krzyku boleści matki mojej w kaplicy? Trzymałem ją w objęciach, a ona mnie nie widziała, tylko wyrywała się naprzód bez pamięci i wołała: syn mój, dziecię moje! Więc wie, że jest nas dwóch i ja muszę się zgodzić na to!
Oczy jego przy tych słowach napełniły się łzami. Ugodziłem go w najsłabszą stronę. Esperance miał nadejść, nie było czasu przekonać go w kilku minutach, chciałem więc wstrzymać przynajmniej pierwszy gwałtowny wybuch.
— Pomyśl pan jaką sprawiłbyś boleść swojej matce, gdyby się pokazało, że karmisz ją pan własnemi mrzonkami. Sam byłbyś pan na śmieszność wystawiony.
— Powtarzasz mi słowa mego guwernera. Wiem, że zanadto jestem prędki i daję się powodować pierwszemu wzruszeniu. Więc i matka sama nie jest pewną, czy Esperance jest tym dawno opłakiwanym synem?
— Gdyby tego była pewną, dla czegożby nie powiedziała panu wobec wszystkich: Uściskaj twego brata!
— Otóż to waśnie, odrzekł Roger z wyrazem wielkiej boleści ukrywając twarz w dłoniach: dla czego mi nie chce tego powiedzieć? ciebie o to pytam. Wstał, popatrzył na mnie i zawołał: Idź precz z twoim złośliwym uśmiechem. Wynoś się, chcę być sam.
Nie usłuchałem go. Esperance wszedł z czarną kawą. Roger upadł na krzesło i płakał.
— Czy pan hrabia cierpiący, zapytał mnie po cichu.
— Tak jest, często cierpi na zawrót głowy.
— Kawa, najlepsze na to lekarstwo: Napij się pan, póki gorąca; to pana pokrzepi.
Roger rzucił się niecierpliwie. Gaston zobaczył jego łzy, odtrącił mnie a obejmując go rękami rzekł