łagodnie. — On cierpi, ma wielkie zmartwienie! Panie hrabio, mój drogi panie, co ci to!?
— Co ci do tego, odparł Roger ostro.
— Bardzo mnie boli pańskie zmartwienie.
— Zkądżeż to znowu?
— Bo kocham pana.
— Za cóż mnie kochasz, zkąd ci się to bierze?
— Bo widzę w hrabi mego drogiego i dobrego pana.
— Twego pana, głupcze! Czyż są jeszcze panowie na świecie?
— Są ci, którym się służy z roskoszą, bo się ich kocha.
Roger przesiadł się w tej chwili naprzeciw lustra. Na stole przed nim stały dwie zapalone świece, spojrzał w pochyło zawieszone zwierciadło, gdzie odbijała się postać jego i stojącego za nim brata. Długo wpatrywał się nieruchomo w twarz Gastona, naraz przyciągnął mnie do siebie i rzekł stłumionym głosem: Patrz, twój uśmiech był nikczemny. Patrz, mówię ci, żyjący portret mojego ojca stoi przed tobą! Wskazał na zwierciadło. Spojrzałem — krew zastygła mi w żyłach. Oświecony dwoma świecami Esperance w zapylonem zwierciadle był podobny jak dwie krople wody do nieboszczyka.
— To w skutek fałszywego odbicia światła, odpowiedziałem. Obróć się pan a to złudzenie zniknie.
— Niech będzie i tak, zostaw mnie z nim. Muszę go zbadać, czy wie o czem. Twoja obecność go mrozi, ze mną będzie szczerszy.
Usunąłem się do sąsiedniego pokoju i zamknąłem za sobą stare popękane drzwi, przez które wszystko dokładnie słyszeć i widzieć mogłem.
— Napijże się pan kawy, rzekł Esperance do Rogera, jak tylko wyszedłem. Tak wesół byłeś pan
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/280
Ta strona została skorygowana.