Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/284

Ta strona została skorygowana.

Gaston czerwieniał i bladł, wstał jakby chciał uciec, ale upadł napowrót na kszesło: — Bóg jeden wie, wyszeptał, ale myślę, że tak nie jest. Kto to panu powiedział?
— Ktoś, co wiedział dobrze, człowiek co mnie wychował, mój zacny nauczyciel, ksiądz Ferras.
To odkrycie ugodziło mnie jak piorun; straciłem głowę, wszedłem gwałtownie i zawołałem: — To niepodobna, pan hrabia przekręcasz istotną prawdę. Uczciwy człowiek nie byłby zdradził tajemnicy jego rodziców. Pan Ferras nie powiedział panu tego!
— Aha! odparł z okrótną ironią Roger, a ty uczciwy człowieku, podsłuchujesz pode drzwiami? Nie wiedziałem żeś zdolny do tego i utwierdzasz mnie tylko w przekonaniu, żeś zawsze kłamał przedemną.

LXVIII.

— Szydź pan sobie ze mnie, zawołałem namiętnie, ale ust mi pan nie zamkniesz. Odeprę wszelką potwarz rzuconą na pańską rodzinę!
— Honorowi mojej rodziny nic tu nie uwłacza panie Karolu. Od pana nie będę się uczył szanować moich rodziców, a właśnie twoje wątpliwości są dla nich zniewagą. Prosiłem pana, żebyś wyszedł i nie wracał bez pozwolenia.
— Nie wyjdę, odparłem stanowczo, czuję, że nic już nie mam do stracenia. Uderz mnie pan i znieważaj. Nie wyjdę, póki się nie dowiem, jaki cel miał pan Ferras wszczepiając w tak młode serce niewiarę w uczciwość pańskich rodziców.
Roger chciał rzucić się na mnie z wściekłością, ale Gaston powstrzymał go i uspokoił.
— Pan Karol ma słuszność, trzeba go słuchać, on tylko pełni swój obowiązek. Tu nas jest za wiele, więc wyjdę.