Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

W ostatniej godzinie zapisał mi 100 tysięcy franków, ale nie uważam tego legatu za moją własność i przekazuję go spadkobiercom — oto są, składam te pieniądze u pana w depozycie. Nie chcę ich, nic nie chcę, chociaż sam nic nie mam. Znajdę może jakie zajęcie, które mnie wyżywi. Ale i ja mam zadowolenie wewnętrzne, równe pańskiemu, sumienie moje nic mi nie wyrzuca, zbłądziłem może zbytnią gorliwością, nie przebierającą w środkach, ale robiłem to z obowiązku i z potrzeby poświęcenia się komuś.
Pan Salcéde pozwolił mi złożyć pieniądze na stół i przypatrywał mi się nieustannie.
— Z tego jeszcze nic nie wynika, odpowiedział, ale nie mówisz mi pan, co dalej robić zamyślasz.
— Zdaje mi się, że już powiedziałem panu markizowi. Wydalę się ztąd na zawsze, zdala od wszystkich Flamarandów. Wiem, że żal mi ich będzie, bo wszystkich kochałem a najwięcej Rogera. Moje zadanie spełnione, i to źle spełnione, wolę uniknąć wyrzutów. Daję panu słowo honoru, że gdy przestąpię próg tego domu, więcej nikt o mnie słyszeć nie będzie.
— Jeszcze jedno, panie Karolu. Czy wyjedziesz pan z przekonaniem, że pani Flamarande jest bez zarzutu i że Gaston jest synem jej męża? Moim obowiązkiem jest rozprószyć każdą w tym względzie wątpliwość. Widzisz pan, że uważam go za poważnego człowieka.
— Nie wiem, odpowiedziałem, czy przekonałeś mnie pan raz na zawsze. W tej chwili zdaje mi się, że powiedziałeś pan prawdę. Ale ja znam siebie, za lada drobnostką budzi się podejrzliwa moja natura. Zanadto długo żyłem pod panowaniem tego uczucia, ażeby tak prędko ustąpiło miejsca wierze niezachwianej. Dla tego najlepiej będzie, gdy wyjadę do Ame-