pana Alberta Flamarande, przywracające Gastonowi prawa dziedzictwa. Skłamałem przed panią hrabiną, mówiąc, że hrabia mi je odebrał, skłamałem przed hrabią w chwili śmierci, mówiąc, że mi zamokło w wodzie, w obawie, aby mi tego ważnego dokumentu natychmiast nie kazał zniszczyć. Chciałem tym razem zachować sobie prawo wyjawienia prawdy, gdyby moje podejrzenia okazały się bezzasadnemi.
— Dziękuję ci, Karolu! rzekł markiz, odbierając z rąk moich talizman. Przyjmuję także w depozyt ten ważny dokument, stanowiący o przyszłości Gastona. Usprawiedliwia on zupełnie panią Flamarande w oczach synów i świata. A teraz, Karolu, legat pana Flamarande odbierz napowrót; ani Gaston ani Roger nie wzięliby pieniędzy, które ci się słusznie należą.
— Więc je spalę! zawołałem.
— Kiedy tak, to ci je schowam. Ale dokądże idziesz? dodał widząc, że się spieszę.
— Nie wiem; pójdę namyśleć się, odetchnąć.
— Nie ma się co namyślać. Masz niezwłoczny obowiązek do wypełnienia: wszczepiłeś niewiarę w umysł Rogera, trzeba naprawić to; powiesz mu, nim się z matką zobaczy, że miałem wprawdzie zamiar adoptowania Gastona, ale hrabina odrzuciła tę propozycję.
Napiszę zarazem do pani Flamarande, żeby ją Roger nie zastał nieprzygotowaną, a list oddam Karolinie z proźbą, żeby oddała go jej jak najprędzej.
Dopiero trzecia, mamy dosyć czasu. Czy wyjdziemy razem? zapytał.
— Nie, panie markizie, wolę iść sam. Zrobię co do mnie należy, bądź spokojny.
— Do widzenia więc, rzekł pan Salcéde, podając mi rękę. Jego dobroć i wielkość duszy rozrzewniła mnie. Długo powstrzymywane łzy, popłynęły i ulżyły mi.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/306
Ta strona została skorygowana.