Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

tem bardziej, że przy świetle dnia mogliśmy łatwo rozróżnić ślady kopyt obu koni.
Szliśmy w milczeniu sporym krokiem około dwóch godzin. Nakoniec zbliżywszy się pod „Fijołka“ zobaczyliśmy powracającego konno Gastona samego i prowadzącego konia Michelin’a za uzdę. Spostrzegłszy nas zsiadł natychmiast z konia i zbliżył się do nas blady, ale bez smutku. „Jesteście niespokojni, zagadnął wpierw, nimeśmy przemówić zdołali, opowiem wam zaraz, co się stało.
Poszliśmy wszyscy trzej w głąb lasu, żeby nas nikt nie podpatrzył. Gaston przywiązał konie do drzewa i rzuciliśmy się znużeni na mech.
„Dognałem go dopiero pod „Fijołkiem,“ zaczął mówić Gaston. „Leciał jak wicher. Byłby się nie zatrzymał, ale koń jego zgubił podkowę i nadłamał sobie trochę kopyto. Musiał zsiąść chociaż niechętnie, bo widział że gonię za nim.
— „Co chcesz odemnie, rzekł z gniewem, czy nie wolno mi nawet wyjechać rano na przechadzkę, żebyś mi zaraz nie deptał po piętach?
„Od wczoraj zmieniło się wiele rzeczy, odpowiedziałem, ale przy tych ludziach co kują twego konia nie możemy się oba tłumaczyć. Pójdź że mną w pole.
— Nie myślę się przed tobą wcale tłumaczyć. Zostanę tutaj, daj mi spokój.
Powiedziałem szynkarzowi po cichu, żeby zaniósł do swego ogrodu jaki chłodzący napój, i oddaliłem się trochę. Jak tylko zobaczyłem Rogera w ogródku, gdzie mogliśmy spokojnie pogadać, zbliżyłem się do niego, a gdy udawał że mnie nie widzi, wziąłem szklankę i siadłem naprzeciw. Milczał zawzięcie.
— Czyż nie jesteśmy już braćmi? zapytałem go trącając szklankami.