stawała się jak inną osobą. Często myślałem, że kto koniecznie do życia potrzebuje miłości, powinien się sam wpierw dobrze zbadać, czy potrafi nią kogo natchnąć. Rozumiem Salcéde’a kochającego piękne kobiety, bo posiadał wszelkie do wzajemności warunki. Hrabia zbłądził, powinien był oddać się wyłącznie naukom; małżeństwo z miłości nie było jego zawodem.
Byliśmy już od sześciu tygodni w Montesparre, gdzie mieliśmy przepędzić dwa miesiące. Pan Selcéde zaś obiecywał z początku zabawić tylko ośm dni; zaniechał jednak całkiem myśli jechania do Niemiec, jak to sobie wpierw układał. Noga nie mogła mu już służyć za wymówkę, bo rana oddawna zgoiła się zupełnie. Nie miał już celu życia przed sobą i nie myślał o niczem. Żył tylko miłością, kochał z całym młodzieńczym zapałem, nie będąc pewnym wzajemności; kochał tylko, aby kochać. Pan Flamarande tymczasem stawał się coraz bardziej podejrzliwszym, śledził wszystko z większą niż ja uwagą i raz widziałem ich obydwu rozmawiających z wielkiem ożywieniem. Myślałem że się sprzeczają i że tę sprzeczkę zakończą pojedynkiem; ale na ostatek uściskali się i ztąd wnosiłem, że albo oszukał mego pana, albo że w całem tem podejrzeniu nic nie ma.
Tego samego dnia wieczorem byłem w kącie w przedpokoju. Pani schodziła ze schodów nie widząc mnie, a markiz szedł na górę.
„Zaczynają tańczyć, a pan uciekasz — zagadnęła.
„Muszę,“ odrzekł złamanym głosem.
„ Jakto muszę, dlaczego?“
„Jestem nieco cierpiący.“
„Jeżeli tylko „nieco,“ taniec pana uzdrowi. Liczę na pana; proszę mi przyrzec, że pan powrócisz.“
Skłonił się w milczeniu i przeszli obok siebie.