Gaston wyszedł, a po chwili hrabina znalazła się sam na sam z Salcéde’m. Ukłonił się jej głęboko, ale nie zbliżali się do siebie.
Salcéde zaczął natychmiast mówić o Gastonie. Obiecał Rogerowi nie wspominać słówka o niczem, dotrzymał więc danego słowa i pozwolił mu, by pierwszy zwiastował matce radośną nowinę.
— Niech mi pani wybaczy, że tak wcześnie ośmielam się ją trudzić, ale miałem dopiero w Zakątku wielką rozprawę z Gastonem, i prosił mnie, żebym treść jej natychmiast pani powtórzył.
— Przestraszasz mnie mój przyjacielu! Cóż się stało nowego? zapytała hrabina.
— Rzecz wcale niespodziewana, Gaston nie chce być przezemnie adoptowanym.
— Dla czego?
— Nie chce mi tego powiedzieć. Powiedział raz, nie! a nie u Gastona jest słowem strasznem.
— A, zawołała pani Flamarande, jest on prawdziwym synem swojego ojca. Nie pana Flamarande było przerażające i zwykle był to upór nieprzełamany, a czasem nieusprawiedliwiony. U Gastona jest to stałość szlachetnej duszy. Musi mieć jakąś słuszną przyczynę, a pan powinieneś ją odgadnąć.
— Nie widzę innej, chyba tylko, że nie chce, aby myślano....
— Że jest pańskim synem! dokończyła z boleścią pani Flamarande. Mój Boże, tyle razy słyszałam już to oskarżenie, że możesz pan mówić o tem, jakby mnie tu nie było. Jako dawno prześladowana matka nie jestem już kobietą wielkiego świata. Mów pan do mnie jak do wieśniaczki. Gaston boi się, żeby mnie nie oskarżano.... Spodziewam się że on mnie nie podejrzywa — on!
— O nie! Dawno już otwarcie mnie zapytywał, przygotowany na jakąkolwiek odpowiedź. Ale żadne
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/325
Ta strona została skorygowana.