tylko pożegnać na wieki. Czyż go oczekiwała? Wsunąłem się do małego salonu, ale nie słyszałem najmniejszego szmeru. Postąpiłem na próg sypialni. Było ciemno zupełnie, pani bowiem nie używała nocnej lampki. Nie śmiałem wejść, zatrzymałem oddech i rozpatrywałem się w ciemności. Usłyszałem nareszcie jej lekki i równy oddech, spała słodko i spokojnie jak dziecię. Nie mogłem posunąć dalej mojej ciekawości, spostrzegłem tylko na wpół otwarte okno przytrzymane haczykami; zasypiała tak zwykle bojąc się gorąca.
Ukończywszy spiesznie ten przegląd, z którego wcale nie byłem mądry, nie spieszyłem się wcale z odszukaniem żądanej strzelby i pobiegłem na powrót w głąb ogrodu do dwóch przeciwników. Mówili żywo, półgłosem ale szorstko i urywkowo tak, jak się mówi w chwili stanowiącej o życiu lub śmierci. Pan Salcéde broniąc niewinności swoich zamiarów, poddawał się ostrej indagacji.
— Od ciebie dopiero — mówił — dowiaduję się o obecności pani hrabiny w jej pokoju; wchodząc i wychodząc ztamtąd byłem przekonany, że tam nie ma nikogo. Nie widziałem jej i nie przeczuwałem, że tam była. Widziałem was odjeżdżających, mógłżem przewidzieć, żeście wrócili?
— Przypadkiem dowiedziałeś się o naszym powrocie i jego przyczynie.
— Od nikogo nic się nie dowiedziałem.
— Dowiedziałeś się za powrotem od odźwiernego.
— Nie mówiłem z nim jednego słowa.
— Czemuż powróciłeś sam z polowania, kiedy twoi towarzysze zostali tam jeszcze?
— Tylko ja jeden byłem trzeźwy między nimi, a hałas ich był mi nieznośnym.