— Jesteś niezręczny; powinieneś był udać pijanego i powiedzieć mi, że zdawało ci się, iż wchodzisz do siebie.
— Nie mam powodu udawać. Myślałem że wchodzę do mieszkania niezajętego przez nikogo.
— A więc, powiedz dlaczego przyszła ci ta szczególna fantazja?
— Fantazja nie da się wytłumaczyć.
— Wystarczy; nie życzę sobie wcale, aby moja żona była przedmiotem twoich fantazyj. Pójdziemy do lasku za łąką. Ciągnąć będziemy losy — kto wyciągnie, zabije drugiego. Jeden z nas musi zostać.
— Nie, Albercie, po tysiąc kroć nie! Naznaczmy sobie spotkanie w Paryżu, gdzie o świcie wyjadę i czekać będę twoich rozkazów.
— A! sądzisz że zyskasz na czasie, że mnie ułagodzisz? Nie; chcę natychmiast twojej lub mojej śmierci! Gdzież Karol?
Ukazałem się w tej chwili i oświadczyłem, że strzelba pana Salcéde jest nie do użycia. — Kłamiesz! — Krzyknął hrabia, — idę sam po nią! — Z niezwykłą rzeźkością poskoczył, gdy nagle wydał krzyk boleśny, chwycił się ręką za bok prawy i upadł na ziemię. Cierpienie wątroby, któremu tak często ulegał, wzmogło się niezwykłem rozdrażnieniem i nie dozwoliło mu dokonać zaraz aktu zemsty. Pan Salcéde w milczeniu wziął go na ręce, zaniósł do pałacu, i tam na progu salonu oddał go moim staraniom; poczem odszedł, nie wyrzekłszy do mnie ani słowa.
Pani zdawała się przebudzać z snu głębokiego, a zobaczywszy męża zemdlonego, przestraszona pomogła mi zanieść go na łóżko i pobiegła po baronowę, która nie wiedząc o niczem, zawsze jeszcze oczekiwała pana Salcéde w wielkim salonie. Obie panie
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/37
Ta strona została skorygowana.