stkiem. Gdyby pytała, nic jej nie wyjaśniaj — powiedz — że nie wiesz o niczem.
— Powiedziałbym tylko prawdę, panie hrabio, bo rzeczywiście nic nie wiem, a bardzo być może, że i pani hrabina więcej nie wie odemnie.
— Jakto? przypuszczasz, że nie wiedziała o obecności Salcéde’a w jej pokoju?
— Uważam to jako rzecz bardzo możliwą.
— Pocóż wchodził do jej pokoju, skoro wiedział, że wyjechała?
— Może chciał odetchnąć tylko tem samem powietrzem, może spodziewał się znaleźć zapomnianą jaką drobnostkę, choćby bukiet tylko...
— Bukiet? Być może! Kiedym mu pierś szpadą przeszył nieszczęśliwy udawał tylko, że się broni nie bronił się wcale! Znaleziono przy nim zwiędły bukiet... Więc ten bukiet, to zadatek ich miłości, to dar przy pożegnaniu! Sądziłem, że to mania botanika, kiedy umierając, chciał mieć te kwiaty przy sobie. Wskazał na nie omdlewającą ręką... kazałem mu je oddać, pogrzebią go z nimi. A! więc szczęśliwszy odemnie i w grobie jeszcze urągać mi może. Choć przez jeden dzień krótkiego swego życia był szczęśliwym, bo był kochanym... a ja! — jabym mógł żyć wiek cały i nikt mnie kochać nie będzie...
Starałem się rozprószyć smutne jego myśli, chociaż podzielałem je w zupełności. Nie Karolu — mówił mi ze smutkiem — mylisz się. Nie było kobiety, któraby mnie kochała, a nawet żadna kochać mnie nie mogła. Przywiązanie pani Flamarande było także tylko szacunkiem. Nie jej w tem wina, i nie mam do niej żalu. Wiem już w czem tkwi przyczyna złego; aby być przez kobiety kochanym, trzeba je namiętnie kochać a do takiej miłości ja nie jestem zdol-