Dziecię spało na łóżku. Hrabia stanął między łóżkiem a ścianą, i wziąwszy do rąk mały złoty kamieniami wysadzany krucyfiks po swojej matce, położył go na niemowlęciu i rzekł:
— Oto straszliwa próba! Dziecię zaklinam cię w imię Boga, wyjaw prawdę! Otwórz oczy w chwili, gdy wymówię imię twego prawdziwego ojca! — I w postawie jakby kapłańskiej silnym głosem zawołał po trzykroć: Flamarande! Flamarande! Flamarande! Dzieciak ani się nie ruszył. — A więc nie jesteś moim synem! rzekł hrabia, jakby niemowlę zrozumieć go mogło: Może teraz przyznasz się do twego własnego ojca — i zawołał: Salcéde! Salcéde!
Salcéde! Przypadek zrządził, że maleństwo otworzyło oczy. Hrabia gwałtownie zadzwonił.
Przywołałem o trzy kroki za mną stojącą mamkę, i kazałem jej wejść. Hrabia oddał jej dziecko mówiąc spokojnie: — Bądź w pogotowiu do drogi.
Gdy i ja wejść za nią chciałem, zatrzymał mię i rzekł: — Każ zaprzęgać, pojedziemy do merostwa, niech się spełni olbrzymie kłamstwo. Jutro rano chrzest a wieczorem wyjazd.
Merostwo o dwa kilometry oddalonem było od zamku. Hrabia rozkazał mamce, by siadła z dzieckiem do powozu, a do mnie trzymającego mu drzwiczki obrócił się mówiąc: — Siądę obok ciebie na koźle. — Kazał potem furmanowi oddać sobie lejce. — Będę sam powozić, a ty wsiądź do karety; dziś będę twoim woźnicą.
— Panie hrabio, prosił Józef, koń dziś znarowiony, nie chodził ośm dni w zaprzęgu, a droga teraz bardzo zła.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/64
Ta strona została skorygowana.
XXII.