— Właśnie dla tego, odparł hrabia wskakując lekko na kozioł. Zapominasz mój chłopcze, że to ja nauczyłem cię twego rzemiosła.
Józef, czy z uszanowania czy bojąc się jakiego wypadku, siadł za powozem. Koń nie chciał ruszyć z miejsca i stawał dęba, a hrabia batożył go z wściekłością, nareszcie popędziliśmy cwałem. Byłem w obawie, czy pan Flamarande nie oszalał i czy nie ma zamiaru wywrócić nas wszystkich w Loarę.
Szczęściem wioska Sévines ciągnęła się wzdłuż prawego brzegu rzeki, mieliśmy tylko przebyć mały dopływ także wezbrany. Przejechaliśmy go w bród bez wypadku, ale nie bez strachu. Sam tylko hrabia zachował zimną krew do końca.
Byłem obecny przy zeznaniu jako świadek; dziecko otrzymało imiona Ludwik Gaston de Flamarande, a gdyśmy z powrotem wsiadali na kozioł, hrabia mię spytał, czy powoziłem już kiedy?
— Czasem kabryoletem, odrzekłem.
— A więc możesz i dziś powozić, weź lejce.
Byłem posłuszny, ale gdyśmy się zbliżali do tego potoku, chciałem mu je oddać.
— Nie trzeba, po co, rzekł do mnie, jedź ciągle, i zaczął podcinać konia, który prawie przeskoczył tę wodę na metr głęboką. Wtedy odebrał mi hrabia lejce i powiedział: — Dość dobrze rozumiesz się na tej sztuce; weźmiesz jutro ten powóz i tego konia, znasz go przecie, to Zamor. On może wszystko przetrwać, pojedziesz nim całą noc bez wypoczynku, póki nie padnie. Wtedy nie troszcz się o niego i weź konie pocztowe. Nie wstrzymuj się aż u celu twojej podróży.
— A gdyby dziecko w drodze zachorowało?
— Nie zatrzymuj się wcale!
— A gdyby umarło?
— Takie dzieci nigdy nie umierają, odpowiedział.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/65
Ta strona została skorygowana.