wypowiedzianie wzburzony, ale całą silą woli panowałem nad sobą. Nareszcie zrobiła się noc ciemna i deszcz zaczął padać. Udałem się do lasku Verson, gdzie całą godzinę czekałem starając się głaskaniem uspokoić Zamora, aby nie połamał wszystkiego. Biedne zwierzę nie pojmowało, dlaczego pomimo małej odległości. nie wracamy na noc do zamku: — Nie wiesz biedny mój Zamorze, pomyślałem sobie ze smutkiem, że już tam nigdy więcej nie powrócisz.
Nareszcie o dziesiątej godzinie usłyszałem w ciemności słabe kwilenie dziecięcia. Hrabia odważnie prowadził mamkę leśnemi manowcami. Wsadził ją do powozu, w milczeniu wskoczył na kozioł i w dziesięciu minutach przeleciał prawie całą milę. Wtedy dopiero rzekł do mnie:
— Tak powinieneś jechać, znam mego Zamora, tym krokiem pójdzie do trzeciej lub do czwartej z rana, i o tym czasie będziecie już blisko Vierzon. Tam się zatrzymasz, aby przeczytać te oto szczegółowe moje instrukcje; uważaj abyś ich nie zgubił.
Oddał mi do rąk pismo, zeskoczył na ziemię i znikł. Zamor był pysznem zwierzęciem, hrabia utrzymywał, że kupił go za bezcen zapłaciwszy dziesięć tysięcy franków za niego. Straszny stawał się wtedy tylko, gdy się zniecierpliwił, ale gdy mu się nie sprzeciwiano, biegł szybko, regularnie i miarowo, niczego się nie straszył, przed niczem się nie cofnął. Znałem go już dobrze, nie obawiałem się wcale, i prawie nie potrzebowałem trzymać lejce. Biegł bez wytchnienia, kierując się wybornie w ciemnościach, gdyż z przezorności nie pozapalałem latarni. Mamka w głębi powozu zachowywała się spokojnie a dziecię zdawało się być uśpione. Nie czułem najmniejszej potrzeby snu, byłem w gorączce. Jechałem jak we śnie