niech wcale nie wysiada i staraj się, żeby was nikt w Vierzon lub gdziekolwiek indziej nie spostrzegł“.
Poleciłem mamce żeby się w powozie zamknęła a sam pociągnąłem Zamora za cugle chcąc spróbować czy pójdzie dalej. Nie chciał ruszyć z miejsca. Przeczekałem jeszcze kilka minut, po upływie których uderzył kopytem o ziemię jak gdyby mi znak dawał, że może już puścić się w drogę, usiadłem więc znowu na koźle: Zamor ruszył dalej swoim szalonym kłusem tylko chwilami potrząsał głową i przy brzasku świtającego dnia zobaczyłem ślady krwi na bielejącej drodze. Dojechaliśmy jednak do stacji a gdy konia odprzęgano upadł, aby już więcej nie powstać. „Pański koń zdechł“ zawołano. Nie mogę wypowiedzieć przykrego wrażenia jakie wywarł na mnie ten przewidziany wypadek i jakiego bolesnego doświadczałem uczucia, kiedy słyszałem obok siebie glosy pożałowania: — Co za śliczne zwierzę, jakież to nieszczęście!
W dziesięć minut potem siedziałem już w powozie, bo nie miałem już potrzeby podszywać się pod cudze nazwisko; skręciliśmy drogą do Bourges. Spoglądnąłem na dziecię, spało spokojnie. Mamka mówiła do mnie, ale nie odpowiadałem jej, nie wiedziałem nawet o co mnie pyta. Czułem się martwym, złamanym i prosiłem jej aby mi pozwoliła przedrzymać się trochę. Jakoż wkrótce zasnąłem.
Na następnej stacji przeglądałem dalsze instrukcje i zakupiłem dla nas żywności. Było w powozie trochę, bielizny dla dziecka ale mimo to miałem polecenie, bym dostarczył wszystkiego co tylko potrzeba dla mamki i dziecka, żeby zaś nie ściągnąć niczyjej uwagi miałem robić tylko drobne sprawunki i to nie w jednem miejscu. Mogłem mamce pozwolić iść pieszo od czasu do czasu, gdyby tego wymagała, byle tylko nie pokazywała się przy ludziach. Droga na
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/69
Ta strona została skorygowana.