mi sklepieniami, powiedziałem sobie: — Żyją jak mogą a zdrowie ich krzepkie i silne. Zdrowsi są oni i mocniejsi od pana Flamarande, chociaż go od dziecka w puchy owijano.
Przedstawiłem się siostrze mamki jako pastor protestancki jeżdżący własnym powozem pocztowym, a że jestem z powołania człowiekiem ewangelicznym, więc spotkawszy matkę z bardzo zmęczonem dzieckiem na stacji pocztowej, wziąłem ją z litości do mego powozu. Biedna kobieta nie miała słów na wyrażenie uwielbienia i wdzięczności za opiekę nad siostrą. Cóż dopiero, gdy przeszedłszy całą wioskę wynająłem maleńki dość schludny i na świeższem powietrzu stojący domek, gdzie obie siostry miały się zaraz nazajutrz sprowadzić. Nie kosztowało mnie to wiele! Pozwoliłem sobie tego wydatku na mój własny rachunek, bo pan Flamarande nie przewidział w swoich instrukcjach, że wygoda biednego małego wygnańca będzie mię do tego stopnia obchodzić. Zdawało mi się, że zajmując się Gastonem okupuję poniekąd moją współwinę, jak gdybym się spodziewał, że odzyska kiedyś matkę i będzie nosił nazwisko Flamarande.
Nazajutrz rano urządziwszy wszystko jak należy i dopilnowawszy wszystkiego, opłaciłem dość okrągłą sumką milczenie mamki, wsiadłem do powozu i stosownie do ostatnich paragrafów moich instrukcji udałem się do Włoch, gdzie miałem nająć i urządzić willę w okolicach Perouzy nad jeziorem Trazimenu. Tam, miałem oczekiwać przybycia moich państwa. Takie było zakończenie śmiałego i dziwacznego zamiaru, jaki powziął hrabia Flamarande, aby zagrzebać żywcem syna swojej żony i kazać go uważać za utopionego w czasie powodzi w Sévines.