go dał mu jakie takie wychowanie. Pisał, czytał i rachował dość dobrze, miał nieco pojęcia o geografii i historji, a moralność jego była mi dobrze znaną. Lubił pieniądze ale tylko nabyte uczciwym sposobem. Byłem pewny, że sumiennie weźmie się do rzeczy. Żonę miał uczciwą i łagodną, nie mogłem więc nic lepszego życzyć sobie dla Gastona.
Pytałem go jak się nazywa ten mały. — Nie umiał nam tego powiedzieć, odpowiedział Michelin, bo nie rozumie naszych pytań. Daliśmy mu imię jakie nam przyszło na razie do głowy.
— Jakież to imię?
— Esperancjusz, i być może że tak się nazywa w istocie, bo zrozumiał nas natychmiast. Starałem się ukryć moje zdziwienie. Miałożby to podwójne ochrzczenie dziecka tem samem imieniem być czystym przypadkiem tylko? Nie obawiałem się być przez dziecko poznanym, bo widziało mnie tylko w przebraniu. Mówiłem więc do niego, ale spojrzenia jego badawcze mieszały mnie chwilami; potem usiadł mi na kolanach i bawił się spokojnie brylokami mego zegarka, jak to zwykł był czynić w podróży z Paryża do Flamarande. Dla szpiega policyjnego byłoby to wskazówką wielkiej doniosłości, ale otaczający mnie wieśniacy nie dziwili się temu wcale. Bawiłem się z dziećmi swobodnie, a małe Michelin’y obstąpili mnie na około i zegarkowi mojemu w dniu tym groziło wielkie niebezpieczeństwo.
Młody Michelin okazywał mi wiele przyjaźni. Prosił mnie, abym zastąpił starego krewnego, który nie dawno umarł i trzymał do chrztu małą jego córeczkę. Ochrzczono ją więc nazajutrz, miałem za kumę najstarszą z jej sióstr, poważną sześcioletnią osóbkę. Chcąc mnie uczcić, dano mojej chrzestnej córeczce imię Karoliny.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/94
Ta strona została skorygowana.