anna — to mię bardzo cieszy, bo to bydło moja matka sama wychowała, i nakazywała mi bardzo, abym go jak najlepiéj pielęgnowała.
— Joasiu — rzekł Wilhelm z kolei, — nieutraciłaś nic w tym okropnym wypadku; biorę na siebie całą stratę ci wynagrodzić.
— Do waszéj woli, mój paniczu chrzestny, ale to nie warto! — nie będzie mi bardzo ciężko na życie sobie zarobić; a kiedy już matki mojéj nie ma ze mną w tym domu, to wolę, że się i z domem tym skończyło.
Joanna ani na chwilę nieokazywała najmniejszego zajęcia się korzyścią osobistą. Cała okolica nad nią utyskiwałą, i płakała nad zgliszczami jéj domu, ona tylko jedna była spokojna.
— W tém całém nieszczęściu mam ja tę pociechę, — mówiła — że widzę, jak tyle dobrych ludzi dla mnie tak wiele pracy sobie zadawało, i że moja matka będzie pochowaną na cmętarzu chrześciańskim wraz z biédnym moim ojcem, i mojemi biédnemi braćmi i siostrami, które już tam spoczywają.
Tymczasem udało się Marsillatowi i jego walnym towarzyszoni położyć tamę szerzeniu się ognia. Ale wypadek, którego wcale przewidzieć nie byli w stanie całą ich gorliwość nadaremną uczynił. Mur środkowy między izbą zmarłéj i stajniami, rozpalony i przepalony ogniem pożaru, zaczął się na ich stronę przechylać tak widocznie, że odstąpić musieli od swojéj pracy; a za kilka chwil, mur ten nagi, pozbawiony wszelkich podpor i belek poprzecznych, które przez długie lata w równowadze go utrzymywały, upadł na stajnie, zawalił ich dach, i przetorował drogę nowym strumieniom płomieni
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
124