wiono na kamieniu druidzkim, gdzie, jak twierdziła, dobrze mu było; i nie chciała się od niego oddalić, pomimo wszelkie nalegania jéj przyjacioł, aby na chwilę przynajmniéj poszła odpocząć. Proboszcz, Wilhelm, Marsillat i Kadet, nie mogąc zwalczyć jéj zamiaru postanowili czuwać z nią razem i jéj nieopuścić, dopokąd nie będzie w usposobieniu myślenia o sobie saméj i przyjęcia ich pomocy i rady.
Noc się wypogodziła i spokojną stała; księżyc jaśniał na niebie, a jego promień bladawy, oświécając ściany murów zburzonéj chaty, w wielkiéj był sprzeczności z czerwonawym blaskiem płomieni dobywających się z ogniska jeszcze źle przygaszonego. Noc była chłodna; Marsillat, który się mocno był spocił przy pracy swojéj na dachu, dzwonił zębami i drzał z zimna przy zgliszczach chaty wodą zalanych, i toporem swoim je roztrącał, aby gdzie wyszukać choćby iskierkę tego ognia, którego miał poprzód za nadto — jak się wyraził — a którego teraz niémoże miéć zadość. Kadet zmęczony, ulegając niezbędnéj konieczności przyzwyczajenia do snu, oparł się plecami o kawał ciepłego jeszcze muru, i zasnął głęboko. Proboszcz rozpoczął swoje modły obok Joanny, kamieniem tylko tym na którym zwłoki zmarłéj leżały, od niéj odłączony. Pastérka z Ep-nell na nowo wpadła w ową nieruchomość głębokiego zadumania, w któréj ją Wilhelm zastał, widząc ją po raz piérwszy dziś rano. Kiedy godzina piérwsza poranku nachyliła gwiazdę znamiona wołu nad dzwonnicę kościoła w Toull, proboszcz przy modlitwie swojéj zadrzémał, a Marsillat zasnął niemniéj prawie mocno i głęboko jak Kadet. Wilhelm, którego wyobraźnia młodsza od wszystkich
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
128