ludzie bardzo skryci i złośliwi, ojcze Raguet, i to ci się cieszą zawsze kiedy inni na tém tracą.
Poczciwy proboszcz zbladł z obawy i oburzenia. Wilhelm zbliżył się do Ragueta, i spojrzał mu prosto w oczy z wyrazem groźby i wzgardy, niezdołając jednak wpłynąć tak na niego, aby przed nim spuścił na dół oczy. Twarz owa blada i milcząca nie zdawała się być dostępną żadnemu innemu wrażeniowi prócz jedynie nienawiści spokojnéj i cierpliwéj.
— Kogóż to zamiar macie obrazić? — rzekł Wilhelm mierząc go okiem dumy i wzniosłości.
— Nieodzywam się do was mój mały paniczu, — odrzekł wieśniak, — a tém bardziéj że się was w cale nie boję.
— Spodziewam się jednak że się natychmiast z tąd oddalicie! — zawołał Wilhelm uzbrajając się w cęgi od ognia, bo się mu zdawało, że ojciec Raguet zrobił poruszenie, jakby chciał chwycić za broń pod jego odzieżą brudną i rozmamaną ukrytą.
— Oddalić? — zawołał Raguet z całą krwią zimną roztropności, nieokazując najmniejszéj trwogi, — niczego sobie téż więcéj nie życzymy; nie jesteśmy tu w dobrym towarzystwie..... Niemówię to, co do pana Marsillat.
— O za wiele dla mnie zaszczytu, — rzekł Marsillat szyderczo. — Słuchaj Raguet, bądź cicho i oddal się. Wiész o tém dobrze że się znamy, bądź-że zatém rozsądny..... i grzeczny, — dodał z wyrazem szyderczym, na który Raguet odpowiedział uśmiechem porozumienia.
— Tak, tak, oddalmy się matko Gotho! — rzekł
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
153