Strona:PL Sand - Joanna.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
10

Boussac. Ładna, nieprawdaż Leonie? Nie widzę jéj twarzy tylko z boku, i nie brzydka się mi wydaje.
— Chciałbym jéj twarz zobaczyć, rzekł Anglik, nadający czasami swoimi błędami wymowy, niewiedząc o tém wcale, zwrot dość żartobliwy swojéj zwykle poważnéj rozmowie.
— O, twarz jéj jest ładna! odpowiedział Marsillat z taką obojętnością, jakby mówił o stworzeniu odżuwającém. Widziałem ją; jest to ów ładny zarys twarzy kokobiét burbońskich, łączący się na pograniczu z zarysem kobiét téj części naszego kraju, który nie jest tyle surowym co tamten, ale za to ma w sobie coś zajmującego, co się mi daleko lepiéj podoba. Gdyby swojego nosa pod rękę nie była schowała, to byście byli zobaczyli prawdziwą piękność Burbonii, i wiém z pewnością, żeby się milordowi była spodobała; bo pomimo swoją filozofią, ma on oczy tak jak drugi.
Wilhelm de Bousac chciał końcem swego batożka trącić śpiącą, aby ją przebudzić, ale Anglik sprzeciwił się temu, mówiąc głosem i wyrazem głośny śmiéch wywołującym:
— Dajcie spokój niewiniątku, niech śpi!
— Można ją przecież poruszyć, nieprzebudziwszy jéj! rzekł Marsillat wyciągając rękę, aby przechylić głowę pastérki na drugą stronę.
— Wdzij rękawiczkę! rzekł Wilhelm wstrzymując go; dzieci w tych stronach są zwykle plugawe.
— To prawda, odpowiedział Marsillat, podnosząc źdźbło trawy, którém załaskotał w czoło młodą dziewczynę.
Zrobiła poruszenie, jakby chciała odpędzić muchę