— To ta Joasia? niepodobna! — zawołała pani Charmois. Któż ją tak wystroił. Nawet nie do uwierzenia, jak dobrze wygląda.
— Dołożyłam wszelkich moich starań do tego, i spodziewam się, że mi się udało, — odpowiedziała panna Boussac.
— O prawda, że sobie panna ze mną wiele pracy zadała; — rzekła Joasia, która się z wielką powolnością dała się użyć do téj maskarady. — To pannę bawiło, a mnie to bardzo cieszyło, że się panna miała śmiać z czego. Ale teraz, kiedy się żart skończył, to się będę mogła rozebrać z tych pięknych sukni, nieprawdaż?
— Nie jeszcze, nie, Joasiu! droga Joasiu! proszę cię, zostań jeszcze przez chwilę w tém ubiorze. Proszę cię, kochana mamo, przypatrzyć się jej dobrze. Nieprawda jaka piękna kibić? Założyłabym się, żebyś sobie sama życzyła, kochana mamo, abym ja tak ładnie wyglądała jak ona?
— Panna tylko żartuje — odrzekła w najlepszéj wierze Joasia, która swoją pannę za najpiękniejszą osobę w świecie uważała.
— Czy to twoja suknia Elwirko? — zapytała pani Charmois swej córki, przypatrując się przez lornetkę Joasi.
— Moja mamo; suknie Maryni na Klaudyję się zdały, a moje na Joasię, która jest prawie tego samego wzrostu, co ja.
— To mnie djabelnie ciśnie, — rzekła Klaudyja, która przeglądając się w źwierciedle sama sobą się zachwyciła. — Ale to nieszkodzi! Chciałabym tak być ściśniętą, choćby tylko co niedziela.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
190