ciągle otwartą śpiącéj dziewczyny napoleona, o którego się był założył.
— Słusznie, odrzekł Marsillat, i bardzo mi przykro, że niemogę więcéj jak pięć franków dołożyć do twojego podarunku. Stój, milordzie! dodał złożywszy talara w rękę wieśniaczki małéj, i widząc jak Anglik kieszenie swoje za pieniądzmi przetrząsa. Niezałożyłeś się tylko o pięć su, niewolno ci zatém dawać więcéj.
— Tém bardziéj, rzekł sir Arthur, przerzuciwszy wszystkie kieszenie swoje z wielkiém pomięszaniem, że ani grosza więcéj niémam przy sobie.
— Bardzo temu wierzę! rozdałeś wszystko po drodze, rzekł Wilhelm, który dobrze znał szczodrą hojność Anglika. Jéj sen uporczywy bardzo mię bawi, dodał, rzucając ostatnie spojrzenie na pastuszkę kóz. I chciałbym być świadkiem jéj zadziwienia, kiedy obudziwszy się znajdzie te trzy sztuki złota w swojej ręcę.
— Będzie myślała że się złe duchy do tego przyczyniły, odpowiedział Marsillat, lub przynajmniéj boginki, które, jak lud tutejszy mniema, te skały krwawo-ofierne w południe i o północy nawiedzają.
— Kiedy teraz odgrywamy rolę boginek, rzekł Wilhelm, i jest nas właśnie trzech, liczba święta we wszystkich powieściach czarodziejskich, jestem tego zdania, aby każdy z nas życzenie jedno téj dziewczynie złożył.
— Zgoda! zawołał Marsillat, i wyciągając rękę nad głowę dziecka; moja kochana, rzekł, życzę ci rzeźkiego chłopaka za kochanka.
— Moja luba, życzę ci opiekuna bogatego i wspaniałomyślnego, rzekł Boussac z uśmiechem.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
14