— A zatém ty sądzisz Joasiu, że niemożna być szczęśliwym niemając dzieci? a jednak mówisz sama że niechcesz pójść za mąż?
— Nie chodzi tu o mnie, moja panno, ale o panicza chrzestnego. Ja niemam nawet czasu aby się nudzić; ale on nie ma nic do roboty, i trzeba mu koniecznie towarzystwa.
— Czyliś nie słyszała Joasiu? zdawało się mi, że ktoś u bramy zadzwonił; — rzekła panna Boussac, któréj rozmowę dźwięk dzwonka przerwał. Była to właśnie godzina jedynasta. Całe miasto już o tym czasie głęboko spało, i nigdy o tak późnéj, niezwykłéj porze odwiedzin nie odbiérali.
— I mnie się zdaje, że panna dobrze słyszała. Zadzwoniono u bramy.
— Któż by to mógł być tak późno? Wszyscy śpią w całym domu!
— O zapewne, że to nie Kadet się przebudzi. Jak ten raz zaśnie, to się już nie zbudzi, chyba ze świtaniem. Cały dom mógł by się na niego zawalić, a on by jeszcze nie wstał. Pójdę ja sama zobaczyć, kto się do nas dobywa?
— Poczekaj Joasiu, pójdę z tobą, nie można tak zaraz piérwszemu lepszemu bramy otwierać. Piérwéj przez okienko się wypytamy, kto przychodzi?
— Chodź panna, jeźli to pannę bawi?
Panna Boussac zarzuciła chustkę bareżową na głowę, wzięła małą latarniczkę od Joanny, i zeszła z nią leciuchno po schodach, na wpół ciekawa i na wpół przestraszona tą przygodą.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
244