brze przez okno z swéj izby widziała, że Maryja po ogrodzie się przechadza. Wiedziała ona bowiem dobrze, iż z niczém się jej zwierzyć nie może, a czuła, że tyle sił nie posiada, aby się z nią pożegnać mogła osobiście. Chciała jednak raz jeszcze zobaczyć przynajmniéj ławeczkę do modlenia się i łóżko swéj kochanéj panienki. Po raz ostatni uklękła przed posągiem bogarodzicy z alabastru, do któréj tyle razy swoje miłe i dziewicze modły wznosiły. Uszczknęła kwiatek zwiędniały z wieńca, którym dniem poprzód obraz ten przyozdobiła, i ukryła go za gors wraz z swoim szkaplerzem. A na samém wyjściu, zobaczywszy jeszcze suknię i szal swéj ukochanéj panny, łzy gorżkie wylewając długo je całowała....
Schodząc po schodach nadybała Klaudyję i uściskała ją nie wyrzekłszy ani słowa.
— Gdzież ty idziesz? — zapytała ją jéj towarzyszka zdziwiona jéj czerwonemi oczyma i uśmiechem smutnym. —
— W pole, — odpowiedziała Joanna.
— Już czas minął, — rzekła Klaudyja.
— Owszem, czas dopiéro nadszedł — odpowiedziała Joanna, i zeszła szybko po schodach.
U bramy podwórza zetknęła się oko w oko z Kadetem.
— Czy na przechadzkę idziesz Joasiu?
— Idę do siebie, mój kochany. Moja ciotka chora; powinnam była jeszcze dziś rano się wybrać.
— I ty tak sama idziesz, moja Joasiu? noc cię na drodze zapadnie.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.
346