— O znam ja dobrze drogę; a potém mój pies jest zemną.
— Twoje psisko jest bardzo dobre, niema co mówić; ale gdyby cię jaki zły człowiek na drodze napadł, czy cię będzie dobrze bronić?
— Dobrze, dobrze; nie bój się niczego.
— Czegóżeś mi tego rano nie powiedziała! Byłbym prosił o pozwolenie iść z tobą.
— Gdyby nas dwoje w domu zbywało, toby Klaudyja sobie rady nie dała. Bądź zdrów Kadecie, dobra noc, nie zabieraj mi czasu.
— Przecież jutro rano przyjdziesz Joasiu?
— Jak będę mogła najrychléj, — odpowiedziała Joasia uśmiéchnąwszy się do niego. Lecz natychmiast, skoro się tylko od niego odwróciła, zaczęła płakać na nowo będąc pewną, że już nigdy nie wróci.
W dziesięć minut po odejściu Joanny z zamku, zapukano cichutko do pokoju Marsillata.
— Kto tam? — zapytał tenże rubasznie.
— Czy pan jesteś sam, panie rzeczniku?
— A to ty, włóczęgo? czego chcesz?
— Chciałbym się tylko pana w czémś poradzić, panie rzeczniku.
— Mości Raguet, już się mi sprzykrzyły twoje brudne sprawy. A potém nie jest to godzina posłuchania. Idź sobie do djabła.
— Jesteś pan bardzo grzeczny, panie rzeczniku; ale wy mnie jednakowo posłuchacie.
— Ani myślę. Idź precz mówię ci; ja już więcéj spraw twoich bronić nie chce; jesteś człowiekiem nie do poprawienia.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.
347