Strona:PL Sand - Joanna.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.
356

O tém sobie tylko w tej chwili przypomniała, co jej matka nieraz mawiała: „że to nigdy nie wyjdzie na dobre opuszczać swoje strony i swoją rodzinę;“ i zarazem gorżkie sobie wyrzuty robiła, że tego ciągle na pamięci nie miała, i przyrzekła sobie niezapominać już nigdy więcéj o tém upomnieniu najwyższéj mądrości, która przemawiała przez usta jéj nieboszczki matki.
W miarę jednak, jak się oddalała, i serce jej lżejsze się stawało, a wietrzyk wieczorny jéj łzawe oczy obsuszył. To powietrze świérze gór, którym już od dawna nieoddychała, tylko w połowie, wróciło jej nadzieję i odwagę. Wiele ją przezwyciężenia kosztowało nim się skłoniła do opuszczenia wsi, i wielką ofiarę z siebie zrobiła, zostając w mieście. Gdyby nie choroba Wilhelma, nic w świecie by ją do tego nie było nigdy skłoniło. Roślina dzika, przywiązana do ziemi nieurodzajnéj i nieuprawnéj, na której się zrodziła, żyła tylko życiem roślinném od czasu, w którém się dała przenieść w okolice uprawne. Pragnęła tedy na powrót korzenie swoje zapuścić w żywiół swój prawdziwy, i uściskać swoje rodzinne skały. Za każdym krokiem niebo się jej powiększać, a gwiazdy jaśniéj świecić zdawały. Dzwonnica kościoła ś. Marcyala w Toull wznosiła się na widnokręgu, jak strażnica zbawienia. Odbijała się na ciemnym błękicie powietrza, i jak olbrzym powiększać się zdawała. Już dwa lata blizko, jak ją Joanna, która się jej codziennie z wierzyczki zamku Boussac przypatrywała, zawsze tak małą i tak odległą widziała! Nakoniec zaczęła marzyć o szczęściu tkliwém na przyszłość. Wszakże ciotka jéj porzuciła nareszcie nikczemnego Ragueta, a ona ją teraz pielęgnować będzie mogła