Strona:PL Sand - Joanna.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.
365

— Prawda, że nie, mój panie; byłoby niesłusznie, gdybym to powiedzieć chciała.
— A więc nie ociągaj się! — rzekł Marsillat, biorąc ją w swe ramiona i sadzając na konia, na którym zaścielił dla niéj swój płaszcz starannie zwinięty.
Joanna obawiała się stać opryskliwą i przez to samo za nadto go rozdrażnić, oddając się zbytecznej bojaźni, któréj w istocie sama jeszcze pewną nie była. Postanowiła z ufnością bogu się polecić i zaufać uczciwości zbawcy swéj ciotki. Leon wsiadł zręcznie na swoją Fanchon, nieruszywszy wcale z miejsca swéj pięknéj amazonki.
— Trzymajże się mnie dobrze, — rzekł do niéj — trzeba się nam spieszyć, bo już dészcz padać zaczyna.
— Dészcz jeszcze nie pada, panie Leonie, — rzekła Joanna.
— Ja ci zaś powiadam, że dészcz będzie lał zaraz jak z cebra. Obejmij mię twoją ręką, bo inaczéj spadniesz, powiadam ci to zawczasu.
Aby ją do tego nakłonić, wspiął klacz swoją ostrogami, która natychmiast raźnego kłusa przypuściła. Joanna zmuszona trzymać się mocno, chwyciła się ręką jedną rzemieni od podogonia, a drugą kamizelki Marsillata. Skoro tylko uczuł jej ramie na piersiach swoich, bicie gwałtowne jego serca przygłuszyło do reszty ostatnie wahanie się jego sumienia. Aby ją nie odrazić, ani słowa do niéj więcéj nie przemówił, a pół godziny jeszcze nie minęło, jak, pomimo ciemność nocy i złą drogę, dobili do wzgórza, na którym Montbrat leży.
Zamek Montbrat, którego, czy to przez zepsucie,