dzieć mogę, aby jej wynagrodzić to złe, które jej wyrządziłem.
— Jeżeliś postanowił złożyć u jéj nóg miłość godną jéj i siebie, Wilhelmie, znasz mnie, możesz wtedy śmiało na mnie liczyć....
— Nie rozumiesz ranie Arthurze. Wszystko ci wytłómaczę.... ale nie teraz.... To nie jest czas po temu; teraz trzeba nam szukać Joanny.
— Długobyście ją mogli szukać! — ozwał się głos chrypliwy tuż koło nich słyszeć się dający; a Wilhelm zwróciwszy głowę, spostrzegł człowieka nachylonego pod ciężarem biesagi, i opierającego się na lasce; człowieka, który na żebraka wyglądając, zwolna przeszedł między jego i Arthura koniem.
— Kto jesteś? — zawołał Anglik, chwytając go za kołnierz ręka olbrzymią. — Czy wiész, gdzie jest ta osoba któréj szukamy?
— Jeżali zaczynacie od tego, że mię zadusić chcecie, to wam nie będę mógł nic powiedzieć, — odrzekł Raguet z wielką krwią zimną.
Ciemność niedozwalała Wilhelmowi rozpoznać rysów ojca Raguet ze Zbójkowa, i z resztą, bardzo rzeczą było wątpliwą, czy się wbiły tak głęboko w jego pamięć. Zdawało się mu jednak, że ten głos ponury nie był mu nieznajomym. Widząc, że Anglik go puszcza, on teraz z kolei chwycił go za kołnierz odzieży obdartéj i powtórzył pytanie Anglika:
— Kto jesteś?
— Jestem biédnym człowiekiem, który szuka swego życia biédnego gdzie może, — odrzekł Raguet, — ale
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.
392