mu Raguet oznaczył, i otworzył bramę. Chcąc temu zapobiedz, aby jego przyjaciel młody piérwszy się nie wziął do rzeczy, kazał mu na lewo się udać w koło łączki, a sam poszedł na prawo do wieżyczki, niepowiedziawszy mu nic o tém. Wszedł w chodnik, utknął o Finetkę, która już od godziny z wielką cierpliwością do drzwi się dobywała, przytknął ucho do tych drzwi, i usłyszał głos donośny Marsillata, wymawiającego dobitnie następne słowa:
— Nic nie szkodzi Joanno! mimo twoją wolę! Wszak za jeden pocałunek nie zostaniesz potępioną!
I słyszał, jak kroki uciekające i goniące o to sklepienie głośne się odbijały, i zarazem coś, jak by dwie ręce z rozpaczą na drzwi się rzuciły, i je wyważyć się siliły.
— Puśćcie mnie panie Leon, dalibóg! przerażacie mnie, — ozwał się zarazem głos niespokojny Joanny. — Jeźli tylko żart sobie ze mnie zrobić chcecie, to ten żart bardzo nielitościwy, bo wolę raczéj umrzeć, jak z temi rzeczami żartować.
Wtedy to Harley, aby Marsillata oderwać od występnego zamiaru swojego, zapukał nagle do drzwi z siłą niepospolitą. Wilhelm już był tuż za nim.
— Ah! dzięki bogu najwyższemu! — zawołała Joanna, — otóż i ludzie, których się wstydzić będziecie musieli panie Leon.
— Joanno, — rzekł Marsillat z cicha, — milcz, lub zginiesz!
— Zabijcie mnie, zabijcie, jeźli chcecie, — rzekła Joanna, — ale ja milczeć nie będę.
Lecz jednakowo zamilkła, słysząc, że Marsillat
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/406
Ta strona została uwierzytelniona.
400