— Raguet! — rzekł Wilhelm, który sobie teraz przypomniał, gdzie napotkał tego włóczęgę. — Nie, Joasiu, tu nie ma Ragueta. Chodź, twoja kochana panna czeka na ciebie, aby ci powiedzieć dobra noc, nim się spać położy.
Joanna szła bez trudności, oparta na ramieniu Wilhelma, a Arthur, poszedłszy po konie, które był przywiązał do bramy zamku za swojém przybyciem, wziął ją do siebie na konia. Wyjechali na drogę do Boussac, trzymając się wzdłuż brzegu rzeczki Małéj-Creuse. Wilhelm poznał okolicę, oświéconą promieniem księżyca; lecz tylko stępem najwolniejszym jechali, gdyż Arthur się obawiał, aby wskutek tego wielkiego i okropnego wstrząśnienia przez spadnięcie nie wywołać u Joanny jakiego napadu gwałtownego zburzenia nerwów. Poczciwy Harley, rozczulony, smutny, i tkliwy, nieśmiał do niéj przemówić ani słowa, chyba pytając ją od czasu do czasu jak się ma?
— Dobrze się mam, — odpowiedziała nakoniec Joasia z zadziwieniem. — Dla czegóż mnie o to pytacie panie Harley? Nie jestem wcale chorą.
Joanna straciła pamięć owych wypadków. Zdawało się, że rozmyśla, a jednak czynność jéj myśli była tylko snem spokojnym i miłym. Noc się wypogodziła, a księżyc świecił jasno. Joanna słyszała jeszcze śpiéw świerszczyka i żaby zielonéj, podobnie jak wtedy, kiedy szła drogą do Tull. Ale tą razą była plecami obróconą do dzwonicy swéj wioski rodzinnéj, dla tego na nią swéj uwagi zwrócić nie mogła. Wszystko jej w oczach pływało, wszystko się mieszało w jej pamięci i jej uczuciach: i owe czuwania na niwach Bourbonii, i marzenia
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.
415