poranne po rosie w koło zamku, i kózki jej w Ep-nell, i krowy w Boussac, i poczciwy ksiądz Alain, i kochana panna Maryja, i nawet matka Tula, która nie była umarłą w tém marzeniu jéj szczęśliwém, które śniła z otwartemi oczyma. Czasami pochyliła głowę swoją omdlewającą na ramie Arthura; a jéj wstydliwość bojaźliwa niespostrzegała się przytomności tego przyjaciela, którego wpływ przychylności tkliwéj i niewinnéj mimo jéj wiedzę nad nią się rozciągał.
Kiedy nasze trzy młode osoby do zamku Boussac przybyły, było już po północy. Dom cały już prawie całkiem był pusty. Klaudyja tylko sama niespokojna i przelękniona płakała w kącie jednym kuchni, a Kadeta nie było, aby konie odebrał. Na rozkaz pani Boussac, musiał siąść na konia, i szukać Wilhelma, którego nagły odjazd i długa niebytność największą niespokojność w zamku pobudziła.
— Mama pana czekała na drodze do Toull aż do dziesiątéj w nocy, — rzekła Klaudyja do młodego barona. — Nie dawno co wróciła, a panna Maryja jeszcze tam zostało z panią Charmois.
— Pójdę uspokoić pannę Maryją — rzekł Harley do Wilhelma, — a ty idź, i pociesz twoją matkę, i poleć Klaudyi, aby dobrze pielęgnowała Joannę. Przechodząc, poproszę lékarza, aby przyszedł ją zobaczyć.
— Lékarz jest jeszcze w zamku, — odpowiedziała Klaudyja. — Czyś chora moja Joasiu?
— To nic, — rzekła Joanna ściskając ją.
Pani Bousac burczała swego syna z łzami w oczach. Zupełnie przeciw zwyczajowi swojemu, Wilhelm przyjmował tkliwe wyrzuty matki trochę z wyniosłością.
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/422
Ta strona została uwierzytelniona.
416