Strona:PL Sand - Joanna.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
37

Będąc jeszcze bardro młodym, bo w piątym roku opuścił te strony, i nie wrócił do nich jak raz w roku 1816, w czasach w których matka jego wyobrażała sobie, że się będzie mogła na nowo zanurzyć w świetności swoich dostojeństw, i pańskości, nieco zaniedbanéj i zapomnianéj za czasów cesarstwa; — a w owym czasie, Wilhelm ani myślał dopytywać się o swoją mamkę; — ale wyrażenia owe, które się w opowiadaniu matki Gity ciągle powtarzały, wzbudzały w nim ciemne wspomnienia przeszłości. Mowa ta, którą już był zapomniał, niebyła mu nieznaną; i przypominał sobie, że nią rozmawiał ze swoją mamką, nim jeszcze prawdziwą francużczyzną umiał mówić, i pomału przyzwyczaił się w końcu uważać ją jako swoją mowę rodzinną. I mamka jego mu mawiała o cielęciu złotém, o jamie złotéj... Umiała ona tysiąc powiastek i tysiąc piosneczek do tego się odnoszących, które go nawet w marzeniach sennych prześladowały; a ta wierna piastunka, ta piérwsza przyjaciółka człowieka, która jakby sybilla panuje nad piérwszemi rzutami wyobraźni, i tak dobrze piastunką jest nazwana; mamka, ta matka prawdziwa, na którą matka właściwa jakby koniecznie być zazdrosną jest skazana, w umyśle Wilhelma stanęła w téj chwili, jakby obraz i wzór czcigodny, jak istota święta, o któréj, że tak długo niepamiętał, gorżkie sobie robił wyrzuty. Rozmyślał nad tém, jak się to stać mogło, że jego matka, która przecież ze wszech stron tak pobożną i szacunku godną była, nigdy mu o niéj wzmianki niezrobiła. Za zbrodnie sobię to poczytywał, że on, co czytał Geniusz chrzesciaństwa, i rozczulał się na dźwięk dzwonów, „które śpiéwały nad jego kolébką,“ tak długo dozwolił spo-