parafii, jak widać, kiedy ją mamy tu oto w tym grobie, który kopię pochować.
— Niéma przeto żadnéj nadziei dla niéj?
— Niéma panie, rzekła matka Gita; moja dziewczyna była wczoraj wieczór u niéj, i konającą już zastała. Przysłano dzisiaj po księdza proboszcza, który poszedł do niéj z panem bogiem, i bardzo się śpieszył. Mówili ludzie, że może za późno już do niéj przyjdzie.
— Zaprowadzisz mię natychmiast do téj kobiéty, Leonardzie! nieprawda?
— Panie! co tego to nie uczynię za żadne piéniądze! Bo ksiądz proboszcz wnet powróci, i niebędzie nikogo dać siana jego źróbakowi; muszę nawet natychmiast poszukać kosy, i pociągnąć parę razy po tém trawisku, aby było co zaniéść do żłobu.
— A wy, matko Gito? zapytał Wilhelm zniecierpliwiony.
— Oj, paniczu! rzekła staruszka, wszakci bym nie potrafiła tak biegnąć jak wy. Zejść jeszcze jako tako, ale co wyjść na górę, to nie tak mi łatwo. Ale traficie sami; ot, czy widzicie tę kamienistą drogę na lewo, ot tam, w dole? czy widzicie tam wielkie białe kamienie i małą chałupę przy nich? oto tam ona mieszka. To miejsce się nazywa Epinelle.
— Biegnę, rzekł Wilhelm.
— Zaczekajcie no, paniczu, zaczekajcie! wołał za nim Leonard, nie tędy! nie tędy! tędy byście nigdy nie wyszli na drogę. Nieznacie, widać naszych mokrzyc. Moglibyście w nich przepaść na wieki! Poszlę z wami kogo, żeby was poprowadził. Ot niedawno jeszcze gdzieś tu Liodi była. Liodi! Liodi!
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
42