— Dziś jeszcze zaraz, jeźli chcesz! Ale, ale, któż to jest ten młody człowiek, o którymeś mi mówiła?
— O, jak to pana korci! Alboż ja go znam? Popatrz się pan sam. Będziesz pan miał zaraz po co wejść do domu.
— To prawda odpowiedział Marsillat z przekąsem, i wstał z ławeczki; a Klaudyja udała się za nim, nie chcąc go stracić z oczu.
Nim się jeszcze ta rozmowa skończyła Wilhelm się od okna oddalił, zrażony tą sprzecznością zajęć sprośnych i rozwiozłych z szacunkiem, któren się winno obecności zwłok zmarłego i świętym łzom Joanny. Zbliżył się do niéj i powiedział jej kilka słów ubolewania i spółczucia, których zaledwie słyszała. Potém uwalniając się z pewną przykrością od uporczywéj natrętności ciotki, która się uwzięła na to, aby jadł obec tego łoża śmiertelnego, zabierał się do podróży z postanowieniem zajęcia się losem Joanny w chwili pomyślniejszéj, kiedy na samym progu starł się oko w oko z Marsillatem.
Zadziwienie i pomięszanie Marsillata doszło do najwyższego stopnia; ale dzięki jego bezczelności wprawnéj w podobnych zdarzeniach, w krótce się opamiętał, i uściskał rękę dawnego swojego towarzysza polowania z poufnością serdecznie-przyjacielską.
— Tam do djabła! cóż ty tu robisz? zapytał go natychmiast, niedozwalając tamtemu tyle czasu, aby go mógł zapytać.
— Moja obecność tutaj daleko łatwiéj da się usprawiedliwić jak twoja, odpowiedział Wilhelm z pewną surowością w spojrzeniu. Czyliż ci nie jest wiadomo, że ta kobiéta, która umarła moją mamką była? i czyż to
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
55