raz Wilhelm ze wstydem uczuł, że go przyroda lepszym ale słabszym utworzyła jak Marsillata, i że powodując się chęci naśladowania go choćby na chwilę tylko, zgrzészył daremniusieńko, nie będąc zasilanym władzą tego ducha silnego, który się jego towarzyszem opiekował. Widzieliśmy go już w początkach téj powieści idącego jeszcze za przykładem w nic nie wierzącego Leona, i naśmiéwającego się z sir Arthura, którego przecież w głębi swojego serca nadzwyczajnie szacował. Postępując jednak daléj w życiu, dojrzéwając rozmyślaniem i czytaniem, Wilhelm poznał, że jego droga bardzo się różnić musi od téj którą Leon poszedł, jeżeli nie chce stać się przedmiotem jego najgrawań i ucinków. Przestał więc dość raptownie w ściślejszéj z nim żyć przyjaźni, a szyderczość ukryta i dotkliwa młodego adwokata w jego stosunkach z nim wielką przykrość mu sprawiała. Coraz bardziéj zagnieżdżała się w jego sercu pewna odraza ku niemu, odraza, która jednak doskonale była ukrytą pod pozornym grzecznym i dobrotliwym układem.
Panowie w owych czasach nie sądzili, iż mają prawo wyrzeczenia się w téj mierze pewnéj obłudy. Uważali się jeszcze za wyższych urodzeniem na drugich ludzi i wykonywali tę uprzejmość opiekuńczą, jakby jako ciężar przywiązany do ich położenia towarzyskiego.
Marsillat za nadto był przenikliwy, aby nie miał zrozumieć dobrze tych uprzejmych grzeczności i odrazy młodego panka. Bawiło go to bardzo, zwłaszcza jeżeli sobie chciał zrobić igraszkę z jego cierpień, udając że szczérze wierzy w te oznaki jego wymuszonéj grze-
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
63