do...... No! ot jak już ucieka i nie chce mnię słuchać! a wiész po co masz iść niedołęgo?
— Pójdę po to, po co chcecie, odpowiedziała Joanna z uległością.
— Weźmiesz trzy gęsi od matki Gity, dwa bochenki chleba od Gerwaziny, i pół worka grochu od księdza proboszcza. Jeźli nie będziesz mogła wszystkiego uniéść, to poprosisz chłopca Leonarda żeby ci pomógł, usłużny to chłopczyna. Powiész że zapłacimy na ś. Marcina, a jeżeli ci jedni nie zborgują, to pójdziesz do drugich. A teraz, ruszaj!
Joanna wyszła upokorzona, cierpiąca, ale uzbrojona w największą cierpliwość; jedyną wielko-duszność którą w dziale ubóstwu i nędzy zostawiono; połączyła się z tymi, co na nią czekali, i nie wyrzekłszy ani słowa obok Klaudyi iść zaczęła. Ta zaś rozczulona w swój sposób na tyle cierpień milczących i głębokich, wzięła ją pod ramię, i zaczęła z nią rozmawiać po cichu, starając się ją o ile możności pocieszyć.
Marsillat rozmawiając z Wilhelmem utrzmywał konia w stępie; ale w krótce, w miejscu nie daleko od Epinelle odległém, gdzie ściéżka górzysta piechotą idących przecina drogę bitą, Wilhelm z nim się pożegnał.
— Wielka szkoda żeś nie przyjechał konno, ozwał się Marsillat. Za dziesięć minut najdaléj byłbyś dobił do Toull, a teraz mało pół godziny tęgiego dészczu zniéść będziesz musiał.
— Dalibóg że wielka szkoda! zawołała Klaudyja. Bylibyście nas panowie wzięli po jednéj na konia, a deszcz by nas tak długo nie był moczył.
— Czy chcesz wsiąść na konia za mną, Klaudyjo?
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
66