niałe oczęta na Wilhelma, i starała się pojąć to słowo, podpora, w tém dla niéj zupełnie nowém znaczeniu. Ale umysł wieśniaków zwykle za nadto jest wzwyczajony do przenośni, aby nie była miała odgadnąć łatwo wyrażenia obrazowego. Joanna go tedy zrozumiała, i odpowiedziała mu głosem łagodnym, ale z wyrazem ani żądania ani nadziei nie okazującym:
— Za wiele dla mnię dobroci, mój paniczu chrzestny!
— Nie, nie, moja Joasiu, nie za wiele téj dobroci, odpowiedział młody baron, kiedy tak długo mógłem o mojéj biédnéj mamce zapomniéć.
— To nic nie znaczy. Ona nié miała oto żadnéj urazy do was, chrzestny paniczu! bo co to, to prawda, że bardzo dobre miała serce. — I zaczęła płakać po cichu Joasia.
— Ty nie będziesz szczęśliwą z twoją ciotką, nieprawdaż Joasiu?
— Jak się bogu będzie podobało!
— Przecież nie czujesz odrazy i na dal z nią mieszkać?
— Nie, mój chrzestny paniczu! nie czuję żadnéj odrazy do mojéj ciotki, jest to bardzo porządna kobiécina!
— Ale bardzo przykra?
— O nie, paniczu, nie jest ona tak bardzo przykra; nie tak trudno jej zrobić do woli; a potém, ona najwięcéj sama wszystko robi.
Prostota Joanny psuła nieco romans Wilhelma. Odpowiadała mu prostotnie, z uległością dziecka, które
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
75