Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

czułem już w nim bowiem człowieka, który nie myśli się bić, ale zwołuje służbę, gdy ktoś go uraża w pobliżu przedpokoju. Padnie on trupem przed pociągnięciem sznurka od dzwonka — pomyślałem sobie, ściskając młotek w ręku i szybko oglądając się dokoła.
Ale przygoda moja niedługo utrzymała ten dramatyczny nastrój.
Znowu zobaczyłem signorę, przechadzającą się po tarasie z kuzynem pod ręką. Chwilami przystawali przed uchylonemi drzwiami szklanemi, aby spojrzeć na mnie, co ona czyniła z miną drwiącą, on z kłopotliwą. Nie wiedziałem już, co mówią między sobą, tylko gniew coraz bardziej chwytał mnie za gardło.
Niebawem ukazała się na tarasie ładna subretka. Signora mówiła coś do niej żywo, przybierając ton rozkazujący. Subretka zdawała się wahać; kuzyn zdawał się błagać kuzynkę, aby zaniechała wybryku.
Nareszcie przyszła do mnie subretka z miną nieśmiałą i powiedziała, czerwieniąc się aż po białka oczu:
— Signora kazała mi — to są własne jej słowa — oświadczyć panu, że jesteś zuchwalcem, i że lepiejbyś pan zrobił, gdybyś nastrajał fortepian, zamiast oglądać się za nią. Przepraszam pana... zdaje mi się, że to jakiś żart.