— Oh, nie! To głupiec, który wszystkich zanudza, nawet własne psy, tak, iż ziewają one na sam jego widok.
I tak słuchając szczebiotu Lili, którą moje ojcowskie wzięcie zupełnie czyniło swobodną, prowadziłem ją do miejsca schadzki.
Słuchałem jej wszelako z wielkiem zajęciem wszystkie te szczegóły, pozornie drobne, bardzo ważnemi były w moich oczach, wiodły mnie bowiem przez indukcyę do poznania zagadkowej osoby, z którą miałem do czynienia. Wyznam też, że znacznie ochłodziły mój zapał i zaczynało mi się wydawać śmiesznem to, iż jestem bohaterem uczucia, konkurującym z bylejakiem cackiem, z moim np. kotem Solimanem, a kto wie, może z samym kuzynem Hektorem w pierwszym dniu. Rady więc Lili były właściwie takiemi, jakich i ja sam udzielałem sobie z postanowieniem pójścia za niemi.
Zastaliśmy signorę siedzącą u podnóża kolumny, ubraną biało, dość niezgodnie z tajemną schadzką na otwartem powietrzu, ale przez to samo zgodnie z logiką jej charakteru. Widząc mnie zbliżającego się, pozostała nieruchomą, tak, iż można było wziąć za statuę uwieńczoną u stóp białej, marmurowej nimfy.
Nic nie odpowiedziała na pierwsze moje słowa. Łokciem oparta na kolanie, z brodą ukrytą w dłoni, była tak zamarzoną, tak szlachetnie upozowaną, tak piękną w białej zasłonie przy bla-
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/191
Ta strona została skorygowana.