kobietę w stroju amazonki, z głową okrytą gęstą mantylą z czarnej krepy, spadającą na ramiona i osłaniającą zarówno kibić całą, jak twarz.
Jechała na pysznym koniu parskającym pianą, a zeskoczywszy na ziemię wprzód nim służący zdążył jej podać rękę, mówiła coś bardzo cichym głosem do starej Cattiny, którą ciekawość raczej niż gorliwość przynagliła do wyjścia na jej spotkanie.
Aż mnie dreszcz przeszedł na myśl, kto to być może, i przeklinając nierostropność tej wycieczki, ubrałem się czemprędzej.
Ogarnąwszy się, gdy Cattina nie spieszyła z zawiadomieniem mnie, żywo pobiegłem na schody, z obawy, ażeby zuchwała nawiedzicielka nie była w przedsieni wystawioną na jakie niedyskretne spojrzenia. Lecz na ostatnich stopniach spostrzegłem Cattinę, która wracała do swej roboty, wprowadziwszy nieznajomą do domu.
— Gdzie jest ta pani? — zapytałem żywo.
— Ta pani! odparła stara; — jaka pani, dobry panie Lelio.
— Bez wykrętów, stara waryatko! Przecież widziałem wjeżdżającą panią, ubraną czarno, która musiała zapytywać o mnie?
— Nie, na chrzest święty, panie Lelio. Ta pani pytała o signorę Checchinę i nazwiska pańskiego nie wymówiła. Włożyła mi tego półcekina w rę-
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/225
Ta strona została skorygowana.