żeli pan myślisz, że osoba wymieniona znajduje się w okolicy, to proszę udać się na drogę i szukać.
— Ależ nie, caro mio, ona jest tutaj! — mówił Hektor, zmuszony tonem Filipa i obecnością, świadków do jaśniejszego tłómaczenia się. — Ona jest w pańskim domu lub w ogrodzie, gdyż widziano, jak wjeżdżała w aleję, i, per Baccho! oto stoi tam jej koń, właściwie mój koń, gdyż podobało się jej go zabrać, a mnie pozostawić swoją szkapę.
I głośnym, przymuszonym śmiechem próbował rozweselić rozmowę, której Nasi nie zdawał się wcale brać tak wesoło.
— Panie — odparł — nie mam zaszczytu znać go tyle, abyś mnie nazywał mio caro; proszę więc przemawiać do mnie, jak ja przemawiam do pana. Następnie, zwrócę jego uwagę, że dom mój nie jest zajazdem, ani ogród spacerem publicznym, tak, iżby obcy w nim sobie gospodarowali.
— Jeżeli to się panu nie podoba, bardzo mi przykro — odparł Hektor. — Zdawało mi się, że znajomość z panem upoważnia mnie do wejścia tu, a nie wiedziałem, iż pańskie letnie mieszkanie to zamek obronny.
— Jakiemkolwiek ono jest, pałac, czy chata, jam jego właściciel, i proszę pamiętać, że nikt tu nie wchodzi bez mego pozwolenia.
— Per Baccho! Widzę, że pan, hrabio, obawiasz
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/253
Ta strona została skorygowana.