Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

gondolierem, a z czasem i przy cierpliwości zarobić jakie pięćdziesiąt franków miesięcznie w służbie amatorów i cudzoziemców.
— Ty nie wiesz, Zorzi — rzekł Lelio, przerywając i zwracając się ku mnie — jak się wśród naszego ludu rozwija gust, oraz poczucie muzyki i poezyi. Mieliśmy wtedy i mamy jeszcze (lubo obyczaj ten się zaciera) naszych własnych trubadurów i bardów, których nazywamy kupidonami. Są to śpiewacy wędrowni, przynoszący nam z prowincyj środkowych niepoprawne wiadomości mowy macierzystej, zepsutej, a właściwie rzecbym powinien, zbogaconej całym duchem narzeczy północnych i południowych. Obdarzeni pamięcią i zarazem wyobraźnią, nie wahają się bynajmniej mieszać swych dziwacznych improwizacyj z tworami poetów. Chwytając i zawsze na drodze pozostawiając jakieś nowe, nieznane wyrażenie, upiększają i własną mowę i teksty autorów dziwną mieszaniną narzeczy. Możnaby ich nazwać zachowawcami niestałości języka w prowincyach pogranicznych i na wybrzeżach. Nieświadomość nasza przyjmuje bez apelacyi wyroki tej wędrownej akademii.
Zazwyczaj to w niedzielę o południu, na placu publicznym Chiogii, po sumie, albo wieczorem po karczmach nadbrzeżnych, bardowie ci opowiadaniem, przeplatanem śpiewem i deklamacyą, zachwycają liczne i namiętne gromady. Kupidon stoi zwykle na stole i przygrywa od czasu do czasu zwrotkę lub finał swego pomysłu na jakimś instrumencie, ten na