Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaledwie się ujrzawszy samotnym i wolnym, jąłem śpiewać całemi płucami. O cudzie! Miałem więcej energii i rozległości w głosie, niż wszyscy ci kupidoni, których słyszałem i podziwiałem w Chioggii. Dotąd myślałem, że nie mam siły w głosie: miałem jej za wiele; rozpychała mnie, dusiła. Rzuciłem się twarzą w długie zielska i wybuchnąłem płaczem.
Potem znowu zacząłem śpiewać i po sto razy powtarzać rozrzucone strofy, jakie w życiu zapamiętałem. W miarę śpiewania łagodził się szorstki wybuch głosu, czułem, że narzędzie co chwila staje się powolniejsze i łagodniejsze. Nie doznawałem żadnego znużenia; im dłużej, tem więcej zdawało mi się, ze łatwiej oddycham i dech trwalej zatrzymuję.
Wtedy spróbowałem aryj operowych i romansów, jakie słyszałem przez dwa lata śpiewane przez signorę. Od dwóch lat nauczyłem się wiele i pracowałem wiele, sam o tem nie wiedząc. Metoda weszła mi do głowy przez samą rutynę i instynkt, a uczucie weszło mi do duszy za pośrednictwem intuicyi i sympatyi.
Mam wielkie poszanowanie dla nauki; ale wyznaję, iż żaden śpiewak mniej się nie uczył odemnie. Miałem z natury nieporównaną łatwość i pamięć. Dość mi było raz coś posłyszeć, ażeby z dokładnością powtórzyć. Przekonałem się o tem tegoż samego dnia, prześpiewawszy od początku do końca wszystkie najtrudniejsze kawałki z repertuaru pani Aldini.