Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

podnosił kilka razy ręce, aby mi przyklasnąć, ale zatrzymał się, aby mi nie przerywać. Wtedy śpiewałem zupełnie dobrze, a książę, będący prawdziwym lubownikiem, kiedy skończyłem, omal mnie nie uściskał i udzielał mi największych pochwał.
Zaprowadził mnie więc do signory i przedstawił mą prośbę, do której ona zaraz się też przychyliła. Ale i ona chciała również, ażebym zaśpiewał, na co ja w żaden sposób zgodzić się nie mogłem. Hardość mego oporu zdziwiła panią Aldini, ale jej nie rozgniewała. Myślała przezwyciężyć go później, lecz nie przyszło jej to łatwo.
Im częściej bywałem w teatrze, tem więcej ćwiczyłem się i postępowałem, tem więcej uczuwałem też braki; nie chciałem przeto, aby mnie słyszano i sądzono, dopóki sam siebie pewnym nie będę.
Aż pewnego wieczoru, na Lido, przy przepysznem świetle księżyca, ponieważ przejażdżka signory pozbawiła mnie i teatru i pracy nad sobą, zdjęła mnie wielka chęć śpiewania i uległem natchnieniu.
Signora i jej kochanek słuchali mnie w milczeniu, a kiedy skończyłem, nie wyrazili mi ani słówka czy to pochwały, czy nagany. Mandolo tylko, czuły na muzykę, jak każdy Lombardczyk, wykrzykiwał po kilka razy, słuchając mojego młodego tenoru:
Carpo del diavolo! che buon basso!