ścioła. Poddano dyskusji, krytyce, wszystko i wszystkich, ciosy bezkarnie padały na prawo i na lewo, tak dobrze w poważnych woluminach nauki, jak w wytwornych okładkach poezyi i romansu. Te zwłaszcza ostatnie tomiki rozchodziły się nietylko po Francyi z błyskawiczną szybkością; Belgia (w braku międzynarodowego prawa o własności literackiej) żyła przedrukami romansów francuskich, tak, że gdy który wychodził w odcinku jakiego czasopisma paryzkiego, już nazajutrz po ukończeniu druku Bruksela wydawała go w swej książce; u nas roiło się od tłómaczeń tych romansów, dokonywanych najczęściej ohydnym językiem Geclów i Salzstejnów, chciwych zarobku tandeciarzy wydawniczych.
Jeden z naszych krytyków nazwał tę literaturę „szaloną”, i nazwa ta na długi czas się spopularyzowała. Niedziw: był to Michał Czajkowski, konserwatysta czystej krwi, któremu nawet prasa polska („Gwiazdka Kijowska”) zarzucała wstecznictwo. Mógłżeż człowiek taki, w dodatku z gruntu klerykalny, patrzeć obojętnie na demokratyzm i ultrakrytycyzm, przesiąkający z nad Sekwany aż na grunt tutejszy? Ale obawa jego była płonną; wtedy już bowiem J. I. Kraszewski trzymał berło belletrystyki polskiej i ku niej przeważnie zamiłowanie narodu skierował.
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.