niam na twarde rzemiosło wioślarza. Miłość moja zamieniła się w gniew. Dwa lub trzy razy przychodziła mi zdrożna chęć uchybienia jej publicznie; potem wstyd mi było samego siebie i znów popadałem w zgnębienie.
Pewnego razu zdjęła ją fantazya przybić do Lido. Wybrzeże było puste, piasek lśnił się pod słońcem; głowa moja była w ogniu, pot mi spływał po piersiach. W chwili, gdym się schylał, ażeby podnieść panią Aldini, ona przeciągnęła po mem wilgotnem czole swą chusteczką jedwabną i patrzyła na mnie z pewnego rodzaju litościwem współczuciem.
— Biedaku! — rzekła. — Ty nie jesteś stworzony do rzemiosła, na które ja ciebie skazuję.
— Dla pani poszedłbym i na galery — odparłem z ogniem.
— I poświęciłbyś — rzekła — swój piękny głos i ten wielki talent, jakiego możesz nabyć i szlachetny zawód artysty, do którego dojść możesz.
— Wszystko! — zawołałem — uginając przed nią oba kolana.
— Kłamiesz! — odparła signora z miną smutną. — Wróć na swe miejsce — dodała, wskazując mi przód gondoli. — Ja tu odpocznę nieco.
Wróciłem na przód, ale zostawiłem otwarte camerino (kajutę). Widziałem, jak blada, rozciągnięta na czarnych poduszkach, owinięta czarną
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.