Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

wać tego milczenia pełnego czułych wyrzutów i bojaźliwych zapałów.
Postanowiłem stłumić tę niedorzeczną miłość i opuścić Wenecyę. Usiłowałem wmówić w siebie, że signora nigdy jej nie podzielała, a ja łudziłem się tylko nadzieją zuchwałą; ale co chwila wzrok jej, brzmienie głosu, wyraz gestu, sam nawet jej smutek, zdający się zwiększać i zmniejszać razem z moim, wszystko, słowem, dowodziło mnie do gorączkowej pewności i marzeń niebezpiecznych.
Los zawziął się, aby odjąć resztę sił, jakie nam pozostawały
Mandolo nie wracał. Ja byłem średnim wioślarzem mimo całej gorliwości i energii; źle znałem laguny, bo przesuwając się przez nie, zawsze miałem głowę zajętą czem innem.
Pewnego wieczoru zabrnąłem z gondolą w trzęsawisko, rozciągające się między kanałem San Giorgio i Marane. Przypływ morza zatapiał jeszcze te obszerne wały wodorostów i piasków; lecz nareszcie fale zaczynały się obniżać, nim zdołałem wydostać się na wodę bieżącą; spostrzegłem już wierzch roślin morskich, które lekki wietrzyk poruszał wśród piany. Wytężałem wszystkie siły, wiosłując, ale nadaremno. Odpływ osuszył ogromną płaszczyznę i łódź lekko oparła się na łożu zieleni i muszki.
Noc rozciągnęła się na niebo i wody; ptaki morskie wzbijały się tysiącami koło nas, napełniając powietrze żołosnem krakaniem. Nawoływałem