długo, lecz głos mój ginął w powietrzu; nie było żadnej łodzi rybackiej, uwiązanej przy bagnisku, żaden statek nie zbliżał się ku naszym brzegom.
Trzeba było czekać pomocy od przypadku, albo jutrzejszego przypływu morza.
Ostatnia ta alternatywa wielce mnie niepokoiła; obawiałem się dla mej pani chłodu nocnego, a zwłaszcza niezdrowych wyziewów, wychodzących z bagien przy nadejściu dnia; daremnie próbowałem przyciągnąć gondolę do szyby wodnej. Wtedy postanowiłem przejść poprzez bagnisko, zanurzając się w muł, dobić się do wód bieżących, przepłynąć je i zażądać pomocy.
Było to przedsięwzięcie szalone, gdyż bagna nie znałem, a tam, dokąd rybacy zręcznie kierują się dla wydobywania frutti di mare; ja zginąłbym w rozdołach i ruchomych piaskach, zrobiwszy kilka kroków.
Signora, widząc, że nie słucham jej zakazu i chcę się awanturować, powstała żywo, o własnej sile stanąwszy na nogach, objęła mnie ramionami i znów opadła, prawie przyciskając mnie do swego serca.
Wtedy ja zapomniałem o wszystkich niepokojach i zawołałem:
— Tak, tak! pozostańmy tu, nie wychodźmy, umrzyjmy ze szczęścia i miłości, i oby Adryatyk nie zbudził się jutro, ażeby nas ztąd zabrać.
W pierwszej chwili pomieszania ona o mało
Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.